Przeczytaj historię jednej z naszych klientek.
Zanim dojrzałam do sprawienia sobie nowych włosów minęło 12 lat. Żałuję, że po tym jak w Polsce pojawiły się takie możliwości, tak długo z tym zwlekałam…
Odkąd pamiętam moje włosy były cienkie. Na szczęście jednak, mimo swojej kiepskiej kondycji, ładnie się układały. Ale o fantazyjnych kokach, czy nawet „kitkach” mogłam jedynie pomarzyć, bo gdy tylko zaczynałam zapuszczać włosy, to wyglądałam jak zmokła kura. Zbyt łamliwe, zbyt mało i zbyt cienkie – tak wyglądały. Za to w króciutkiej fryzurze prezentowałam się całkiem nieźle. Niestety w okolicach 49 lat, a więc niedługo przed menopauzą, gdy hormony zaczęły szaleć i ich poziom spadł, moje włosy nawet krótkie zaczęły wyglądać coraz gorzej. Walczyłam z ich wypadaniem kilka lat. Jak maniaczka poszukiwałam wciąż nowych sposobów, aby je wzmocnić. Godzinami ślęczałam, przeglądając Internet w nadziei na cudowną receptę. Nie potrafię nawet zliczyć ile pieniędzy wydałam na szampony, odżywki, maski, pianki, wcierki, tabletki, coraz to nowe domowe sposoby radzenia sobie z włosami oraz na lekarzy i badania. W końcu byłam już przebadana od stóp do głowy. Choć nie znaleziono żadnych odchyleń od normy, włosów było coraz mniej i coraz gorszej jakości. Moja mama ma słabe włosy, mój tata także takie miał. Babcia też nie mogła się pochwalić piękną czupryną i chodziła w peruce. Genów nie da się oszukać. Niestety…
Nikt kto nie boryka się z tym problemem nie zrozumie, jak się czułam, gdy na dworze wiał wiatr i rozwiewał moją fryzurę, misternie ułożoną, przy pomocy tony lakieru. Przy byle podmuchu ta konstrukcja padała jak domek z kart. Każda wystawa sklepowa była moja. Wciąż przeglądałam się czy gdzieś nie prześwituje mi lekko łysiejąca głowa. Z czasem było bowiem coraz gorzej. Miałam włosy, ale na czubku i z tyłu było ich coraz mniej. Odpadało pójście do sauny, gdzie włosy się pocą. Ja pociłam się na samą myśl, że po pięciu minutach w tej wilgoci wyglądałabym jak łysa. Problemem było też wyjście na pływalnię. Bo co z tego, że pływałabym w czepku, skoro przecież nie mogłabym w nim pójść do domu. A zdjęcie czepka przy ludziach nie wchodziło w grę. Rezygnowałam więc z tego typu przyjemności.
Jeszcze gorzej było zimą. Tu nie miałam wyboru. Przy siarczystym mrozie musiałam zakładać czapkę czy beret, ewentualnie komin. Wyglądałam w nich super. Niestety do czasu, gdy nie musiałam w końcu zdjąć nakrycia głowy, bo nie dało się siedzieć w zimowej czapie przy biurku w pracy. Zdejmowałam więc ją w… toalecie, dokąd udawałam się uzbrojona w grzebień, lakier i lusterko. Powiedzieć, że to był koszmar, to nic nie powiedzieć.
Z czasem jednak i te zabiegi okazały się niewystarczające. Po menopauzie bowiem moje włosy zaczęły wyglądać jak kupka siana czy puchu. Jak kto woli. Nie dało się już tego ani uczesać, ani zaczesać, ani nawet zalakierować. Pociłam się w tramwaju nawet zimą na samą myśl, że ktoś siedzący za mną widzi moje prześwity. Po schodach zawsze wchodziłam druga, aby nikt kto szedłby za mną nie dostrzegł jakie mam problemy z włosami. Umawiać się ze znajomymi wolałam wieczorem. Bo w pełnym słońcu moje rzadkie włosy były jeszcze bardziej widoczne i żałosne. Wspólne spanie w pokoju hotelowym z koleżankami z pracy podczas delegacji przyprawiało mnie o ból głowy. Bo nie dało się rano ukryć problemu. Zanim nie umyłam włosów i nie potraktowałam ich lakierem wyglądałam bardzo nieciekawie. Nie lubiłam też robić sobie zdjęć z lampą błyskową, bo wtedy moje włosy wyglądały jeszcze gorzej. Z czasem było już tak źle, że zaczęłam nosić turbany. Nie powiem, było mi w nich ładnie. Tylko latem bardzo gorąco. Ale przynajmniej nie pociłam się ze strachu, na myśl o tym, co powiedzą ludzie. Nabawiłam się przez to nerwicy. Tak minęło 10 lat.
Aż wreszcie w Polsce zaczęły się pojawiać systemy włosów i coraz więcej mówiło się o niechirurgicznych uzupełnieniach włosów. Z dnia na dzień stawały się bardziej popularne. Miałam już wtedy pokaźną kolekcję turbanów i nigdzie się bez nich nie ruszałam. Zdarzało się, że musiałam nawet odpowiadać na pytania czy nie jestem po chemioterapii. Przez niemal dwa lata, jak maniaczka czytałam wszelkie dostępne informacje na temat systemów i odwiedzałam internetowe fora, dyskutując z osobami, które miały więcej odwagi ode mnie i zdecydowały się nabyć nowe włosy. Zastanawiałam się nawet nad zakupem peruki, ale po przymierzeniu kilku zrezygnowałam. To nie było to! Mimo że przywykłam do noszenia turbanów, gdy na głowę założyłam perukę, czułam się dziwnie. Uwierało, drapało, miałam wrażenie, że noszę kask. W końcu więc zdecydowałam się na system. Ale niech nikt nie myśli, że to oznaczało szybką realizację. Fakt, zaczęłam myśleć na poważnie o uzupełnieniu włosów w ten sposób, ale wciąż miałam wątpliwości. Czy system nie będzie spadał, a może będzie w nim gorąco, czy nie będzie się rzucało w oczy, że mam nieswoje włosy, co powiedzą ci, którzy mnie znają, gdy pojawię się w bujnej fryzurze. Stwarzałam wciąż nowe problemy. Aż przyszedł dzień, gdy powiedziałam: „Dość”. Kupiłam gotowy system ze słowiańskich włosów i po trzech godzinach od chwili, gdy przyszłam na umówioną wizytę dopasowania systemu do salonu Dorothy, stałam się innym człowiekiem. Nie powiem… Bardzo panikowałam, gdy pani Dorota, właścicielka salonu obcinała mi już zamocowany na mojej głowie system. Bałam się, że obetnie za dużo, albo że fryzura mi się nie spodoba. Jednak zupełnie niepotrzebnie. Wcześniej znalazłam w Internecie kilka fryzur, które mi przypadły do gustu. Razem wybrałyśmy najbardziej odpowiednią i taka pojawiła się na mojej głowie. Jaka była moja reakcja, gdy dzieło było gotowe? – Zawołałam: „Mam za dużo włosów”. Ale po chwili sama się z siebie roześmiałam. A pani Dorota, która mi wyczarowała to cudo stwierdziła: „Odmłodziłam panią o 10 lat”. I to była prawda! Z salonu wychodziłam jak na skrzydłach. Znów każda wystawa sklepowa była moja. Tym razem jednak nie obawiałam się, że ujrzę w niej zmokłą kurę. Patrzyłam z ciekawością na nową siebie i cieszyło mnie to co widziałam w każdej napotkanej szybie. A w autobusie jechałam uśmiechnięta od ucha do ucha.
Zakup systemu odbył się kilka miesiące temu. Dziś mogę powiedzieć więcej na temat włosów, które noszę. Tydzień trwało zanim nauczyłam się go zakładać tak, abym była w pełni zadowolona. Nie czuję go na głowie, bo umiem go już tak przypinać, żeby nic mnie nie uwierało z powodu źle zapiętego klipsa. Co na początku się zdarzało. Włosy przeszły już kilka chrztów bojowych pod tytułem „wichura” i nie spadły, mało tego nawet nie zmieniły swojego miejsca na głowie o milimetr. Wiatr rozwiewał je jak moje własne, ale po raz pierwszy nie musiałam się tego obawiać. Jak zareagowało otoczenie? Przyjaciółka, którą odwiedziłam po dwóch miesiącach nie widzenia, od wejścia przyglądała mi się z niedowierzaniem. Znamy się długo. Wiedziała, że mam problemy z włosami. Przez moment była zszokowana, bo myślała, że jakimś cudem wyrosły mi bujne włosy. Dlaczego? Bo wyglądały tak naturalnie. Moja fryzura musiała się jej rzeczywiście bardzo podobać, bo parę razy usłyszałam, że świetnie wyglądam. Już kilka osób powiedziało mi zresztą to samo. Może zabrzmi to nieskromnie. Ale co tam… Sama sobie też się podobam. Jestem szczęśliwa i wreszcie nie wyglądam na swoje lata…
Zadowolona klientka Salonu Dorothy
Gdyby któraś z Pań chciała ze mną porozmawiać na temat systemu, albo mnie zobaczyć, chętnie się spotkam:).