Salon Dorothy działa znów na najwyższych obrotach, bo spragnionych wizyt u fryzjera nie brakuje. Przez pandemię zmieniły się jednak warunki w jakich świadczone są w nim usługi. – Bezpieczeństwo klientów jest dla nas najważniejsze. Zawsze dbaliśmy o czystość, ale teraz jest u nas sterylnie, jak w laboratorium – śmieje się Dorota Olejniczak, właścicielka Salonu Dorothy.
Zanim 18 maja zakłady fryzjerskie dostały zielone światło i mogły wrócić do pracy Salon Dorothy przeszedł metamorfozę. Pomalowano ściany, oddzielono od siebie myjnie specjalnymi parawanami, tak aby klienci się ze sobą nie stykali, zakupiono sporą ilość środków ochronnych oraz do dezynfekcji i co istotne, przygotowano plan działania, a także zmieniono organizację pracy. Tak, aby w dobie koronawirusa klienci mogli bez strachu korzystać z usług swoich ulubionych fryzjerów. – Nasza praca wygląda teraz inaczej i wymaga żelaznej dyscypliny. Ale zanim otworzyliśmy salon personel został dokładnie przeszkolony do pracy w tych zmienionych warunkach. Robiliśmy nawet na sobie próby, aby każdy wszystko dobrze zapamiętał – tłumaczy właścicielka.
Aby obsłużyć wszystkich chętnych salon rozpoczyna swoją działalność już o godzinie 6 rano, a kończy o 22.00. Czas pracy wydłużono dlatego, że obecnie przyjmuje się jednorazowo mniej klientów niż dotychczas. A kolejka jest spora. Fryzjerzy pracują obowiązkowo w przyłbicach i jednorazowych rękawiczkach. Są podzieleni na dwie zmiany i nie stykają się ze sobą. Pomiędzy jedną zmianą a drugą od 13.30 do 14.30 odbywa się wietrzenie salonu i jego dezynfekcja, łącznie z podłogami oraz wszystkimi powierzchniami. Aby zminimalizować ryzyko zarażenia koronawirusem odzież, w której pracują fryzjerzy jest po każdej zmianie zabierana przez nich do domu i prana. Dzięki temu na drugi dzień zakładają świeży strój roboczy.
Bezpieczeństwa klientów strzeże też specjalnie zakupiony w tym celu Tunelowy Sterylizator Powietrza, który służy do likwidacji chorobotwórczych drobnoustrojów. Emituje on promieniowanie UV-C, dzięki któremu znikają bakterie, wirusy, drożdże i pleśń. Urządzenie to jest tak bezpieczne, że umożliwia przebywanie w pomieszczeniu w trakcie sterylizacji. Ta daleko posunięta ostrożność ma na celu bezpieczeństwo klientów, ale także pracowników salonu. – Na jednej zmianie pracuje teraz tylko trzech fryzjerów. Stanowiska ich pracy znajdują się co dwa metry. Oznacza to, że fryzjerzy pracują na co drugim stanowisku. Obsługa, aby zapewnić klientom maksimum komfortu znajduje się z tyłu lub z boku klienta. Gdy kończą go obsługiwać mają 15 minut na dezynfekcje każdego stanowiska pracy. Zawsze dezynfekowaliśmy narzędzia, ale teraz jesteśmy jeszcze bardziej czujni. Po każdym kliencie dezynfekujemy: fotele, myjnie, lustra, klamki, wszystkie powierzchnie, które były dotykane podczas świadczenia usługi. Dopiero, gdy te prace zostaną wykonane, do salonu zostaje zaproszony kolejny klient, który czeka na zewnątrz, gdyż poczekalnia, zgodnie z wytycznymi sanepidu, została zlikwidowana – tłumaczy Pani Dorota.
W salonie znajduje się także automatyczny dozownik z płynem do dezynfekcji rąk, by klient nie musiał go dotykać oraz worki na odzież, w które goście salonu wkładają swoją odzież wierzchnią. – Klienci, którzy u nas już byli, nie ukrywali, że bali się tej pierwszej wizyty po otwarciu salonu, gdyż nie wiedzieli co ich czeka. Ale gdy zobaczyli, jak wielką wagę przywiązujemy do dbałości o czystość, ich strach od razu wyparował. Mogli więc, tak jak zwykle, zrelaksować się podczas wizyty. A o to przecież także chodzi, prócz modnej fryzury – zapewnia Dorota Olejniczak.